Geoblog.pl    beciasteven    Podróże    Meksyk    Żeby dostać od życia to, czego się pragnie, trzeba najpierw zdecydować, czego się pragnie. - Ben Stein
Zwiń mapę
2010
10
gru

Żeby dostać od życia to, czego się pragnie, trzeba najpierw zdecydować, czego się pragnie. - Ben Stein

 
Meksyk
Meksyk, Iztacíhuatl
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8827 km
 
Na szczęście nikt nie chrapał, ale to może tylko z racji tego, że na tej wysokości nikt nie zapadł w odpowiednio głęboki sen:-)

Ci, co mieli grube śpiwory spali na pewno przepysznie, ci co trochę cieńsze - trochę mniej. Tym razem znaleźliśmy się w grupie numer dwa co nie popsuło nam specjalnie humoru, bo deszcz nam na głowę nie padał i dziki zwierz nie nękał w nocy:-) - jeśli nie liczyć tych paru myszek, które śmiało hulały po refugio w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia!

O czwartej rano wygrzebaliśmy się ze swoich śpiworów, by pół godziny później ruszyć w drogę. Zabraliśmy ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy:
1) wodę w camel bakach co zresztą nie było najlepszym pomysłem, bo woda w wężykach zamarzła, więc operacja napicia się była nie lada wyczynem,
2) czołówki
3) czekany i raki - potrzebne na przejście lodowców
4) kompas
4) coś do jedzenia.
Reszta ekwipunku została w refugio. Jakoś nie chciało nam się wierzyć, że komukolwiek na tej wysokości przyjdzie do głowy kradzież.

Razem z nami, a w zasadzie chwilę przed, wyszli na szlak poznani wczoraj Francuzi ze swoimi przewodnikami. To były nasze światełka w tunelu. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność, a przed nami najtrudniejszy odcinek wspinaczki - wejście na Las Rodillas - kolana księżniczki. Światełka fancusko-meksykańskich czołówek pokazujących drogę były najpiękniejszą rzeczą jaką mogliśmy tego dnia dostać:-)
Wiatr wiał, słonce jeszcze spało, a my wytrwale krok po kroku, ręka za ręka wspinaliśmy się na te kolanka....
Strome skały ginęły w czerni nocy, a wyobraźnia (szczególnie moja, która jest w tego typu zadaniach wyspecjalizowana) płatała figle tworząc przepaści, których w rzeczywistości nigdy nie było....

W końcu po mniej więcej półtorej godzinie nasza wspinaczka dobiegła chwilowo końca.

**************************************************************************

Z dygresji, nie na temat...Przeprawiając się przez rzekę w kierunku do Gwatemali poznaliśmy polską parę, z którą mieliśmy przyjemność pokonwersować również w Gwatemali - w pamięci zapadła mi pewna opowieść...Nasz nowy kolega miał w zwyczaju w ciężkich chwilach wspinaczkowych, z reguły pod górę, powtarzać sobie mantrę, która brzmiała: "jestem tu dla przyjemności":-) Jakże pomocna mogła by być ta mantra podczas wspinaczki na Las Rodillas!


********************************************************************************
Osiągnęliśmy wysokość 5010 metrów n.p.m. - znaleźliśmy się przy ruinach chatki o nazwie Luis Mendez. Zrobiło się dużo raźniej, mimo, że nadal wieje i wcale nie jest ciepło, wyszło słońce, a przepiękne widoki zachęcają do dalszego "spaceru". Wygląda na to, że dwóch Francuzów z przewodnikiem z jakiegoś powodu zdecydowało się cofnąć do schroniska. My ruszamy dalej sptykając po drodze Francuza numer 3, który niestety z braku raków również zarządził odwrót. Niesamowite, ale na tak pięknej górze, w grudniu, który podobno jest najlepszym miesiącem na tego typu wyprawę, przy idealnej pogodzie, zostajemy sami...

Cała Izta dla nas!

....ale najpierw trzeba się na nią dostać...


Czas płynie szybko na wchodzeniu i schodzeniu na tzw. false summits czyli te, które mimo, że kosztują nas trochę wysiłku wcale prawdziwymi szczytami nie są.
Na wysokości brzucha "śpiącej kobiety" pojawia się pierwszy lodowiec zwany LA PANZA. Zakładamy raki, bierzemy w dłoń czekany i schodzimy najpierw w dół, a później w miarę płasko w stronę kolejnego szczytu. Chyba brak wystarczającej ilości tlenu wpływa na naszą zdolność logicznego myślenia, bo jesteśmy przekonani, że La Panza to już drugi lodowiec, który przeszliśmy, więc beztrosko zostawiamy raki w przydrożnym śniegu i bez zbędnego balastu ruszamy dalej ochoczo pod górę.

Gdy już wydaje nam się, że jesteśmy na szczycie, po d rugiej stronie czegoś co wygląda, o zgrozo, jak kolejny lodowiec, dostrzegamy kolejny szczyt, który wcale nie jest niższy niż ten, na którym właśnie stoimy. Mamy szczęście, że lodowiec AYOLOCO okazał się być do przejścia w zwykłych górskich butach! Na pewno zajęło nam to troche więcej czasu, ale było jak najbardziej wykonalne.

11:00 - robimy sobie serię pamiątkowych zdjęć. Niecodziennie człowiek znajduję sie na wysokości 5286 metrów n.p.m. Bezdyskusyjnie jest to fakt godny udokumentowania!

O godzinie 14 jesteśmy z powrotem w refugio. Pakujemy swoje rzeczy, pijemy coś ciepłego, przebieramy się i po krótkiej pogawędce z kolejnymi kandydatami na wspinaczkę udajemy się w dalszą drogę.

Dobra passa nas nie opuszcza:-)

Za pierwszym siodłem spotykamy naszego znajomego Manuela, który zgodnie z wczorajszym postanowieniem dziś wspiął się jeszcze kawałek wyżej niż dnia poprzedniego. Gratulując nam zdobycia szczytu zaproponował podwiezenie do Paso de Cortez:-)właśnie tego elementu układanki nam brakowało!!! Nie dość, że uniknęliśmy zakurzonego 10 kilometrowego marszu to jeszcze spędziliśmy czas na niesamowitej pogawędce. Kto by się spodziewał, że na meksykańsich bezdrożach spotkamy człowieka, który będzie nam w malutkim, zielonym Chevy wśród tumanów kurzu śpiewał po polsku....
Aaaaa kotki dwaaa:-)
W pakiecie bonusowym było również wyłożenie zasad oddechu w tai chi i parodiowanie polskiej ekspedientki z zamierzchłych czasów mówiąc: NIE MA, NIE MA :-)

Manuel wiedział, że musiał nas podwieźć - najpierw autko zapadło się w piachu i trzeba je był wypchnąć, a na koniec drogę zagrodził nam opuszczony szlaban - magicznie podniesiony przez Szamana:-)

O godzinie 17 z parkingu przejął nas Carlos - znajomy monopolista transportowy z Santiago, który zupełnie przypadkiem akurat był w Paso de Cortes. Przy dźwiękach "Wind of change" pokonywaliśmy ostatnie leśne kilometry. Izta i Popo zostały w tyle. Manuel pewnie już dojeżdżał do Amekameki, a na nas czekał przytulny pokoik w hostelu w Puebli.....

(oczywiście to dopiero po spędzeniu kolejnej godziny w kolejnym collectivo do Choluli, oczekiwaniu na przystanku na autobus do Puebli, zupełnej dezorientacji w samej Puebli, gdzie wysiedliśmy na złym przystanku i spacerze przez pół miasta - ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo:-))


.......Take me to the magic of the moment
On a glory night
Where the children of tomorrow share their dreams
With you and me
Take me to the magic of the moment
On a glory night
Where the children of tomorrow dream away
in the wind of change

The wind of change
Blows straight into the face of time
Like a stormwind that will ring the freedom bell
For peace of mind
Let your balalaika sing
What my guitar wants to say............

http://www.youtube.com/watch?v=n4RjJKxsamQ


Koszty:
________
autobus z Puebli do Choluli - 6 peso/os.- czas przejazdu: około 30 minut
collectivo z Choluli do Santiago Xalazintla - 8 peso/os. - czas przejazdu: +/- 60 minut
collectivo z Santiago do Paso de Cortez - 45 peso/os. - czas przejazdu: +/- 60 minut
wstęp na teren parku - 25 peso/os./dzień
refugio - gratis:-)
przejazd specjalny z Santiago do Choluli (po godzinach) - 75 pseo/os.

Łączny koszt na osobę to EUR 17.00!!!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (23)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 173 wpisy173 4 komentarze4 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
02.12.2010 - 01.01.2011
 
 
26.12.2008 - 27.12.2008