Geoblog.pl    beciasteven    Podróże    Meksyk    Jest tylko jedna droga do szczęścia – przestać się martwić rzeczami, na które nie masz wpływu - Epiktet z Hierapolis
Zwiń mapę
2010
09
gru

Jest tylko jedna droga do szczęścia – przestać się martwić rzeczami, na które nie masz wpływu - Epiktet z Hierapolis

 
Meksyk
Meksyk, Paso de Cortés
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8816 km
 
Virgen de Guadelupe - pani, która o mało co nie pokrzyżowała nam planów.

W drodze na spotkanie ze "Śpiącą Kobietą" zupełnie zapomnieliśmy sprawdzić co w tym czasie porabia indiańska przenajświętsza. A ona...szykowała się do swojej największej imprezy...a wraz z nią setki pielgrzymów zdążających w kierunku najbliższego kościoła pod jej wezwaniem. Uginając się pod ciężarem swoich plecaków, do których przytroczyli możliwie jak największe obrazy przenajświętsze, a co silniejsi nawet figurki samej Virgen, podążali w tym samym kierunku co my - na przełęcz Paso de Cortez. Dla nas było to miejsce, gdzie planowaliśmy zakupić pozwolenia na wejście do Parku Narodowego Popo Izta, dla nich prawdopodobnie ostatni przystanek przed Amecamecą - ostatecznym celem pielgrzymki. Virgen spowodowała opóźnienia, ale później czuwała do samego końca i zgasiła światło dopiero wtedy, kiedy otworzyliśmy drzwi naszej sypialni - schronu zwanego Grupo de Los Cien...Ale po kolei...

Nuestra Senora de Guadelupe- jest symbolem katolików w Meksyku, ale jest również symbolem samego Meksyku. Przenajświętsza panienka ukazała się wieśniakowi o imieniu Juan Diego na wzgórzu Tepeyac, nidaleko miasta Meksyk. Cudowne objawienie miało miejsce w 1531 roku. Hernan Cortez pojawił się w Meksyku 10 lat wcześniej. Dowodem objawienia miał być jej wizerunek na płaszczu Juana Diego, który do dziś można oglądać w Bazylice Matki Boskiej z Guadelupe - największym sanktuarium na świecie, które rocznie odwiedza ponad 6 milionów pielgrzymów. Przypadek chciał, że panienka ukazała się na wzgórzu, na którym wcześniej stała aztecka świątynia Tonantzin - Matki Ziemi, a do tego miała ciemną skórę, była Indianką. Kościół katolicki nie mógł wymarzyć sobie bardziej korzystnego objawienia...
Juan Diego Cuanhtlatoatzin został beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1990 roku, ogłoszono go świętym w 2002. Niektórzy twierdzą, że w ogóle nie istniał, a przypadki podobno nie istnieją:-) Jakakolwiek nie byłaby prawda faktem jest, że lepiej unikać podróży w okolicach 12 grudnia! Następnym razem będziemy o tym pamiętać.

A tymczasem jest 9 grudzień - ruszamy w kierunku Parku Narodowego Izta Popo (www.iztapopo.conanp.gob.mx). Park istnieje od 1935 roku i, hmmm ma się dobrze, ale próżno szukać na jego terenie oznakowanych szlaków prowadzących na szczyty. A szczyty przecież nie byle jakie, bo Popo (5500 m n.p.m.) to druga pod względem wysokości góra Meksyku, a Izta (5230 m .p.m.) zajmuje chlubne kolejne miejsce... Popo jest wulkanem aktywnym, jego największa jak do tej pory erupcja miała miejsce w grudniu 2000 roku, ale dał o sobie znać również w 2005 roku. W tej chwili oficjalnie nie można na niego wchodzić musieliśmy się więc zadowolić jego mniejszą koleżanką, a właściwie ukochaną... Wedug azteciej legendy Izta to śpiąca kobieta, księżniczka, która "wyzionęła ducha" na wieść o śmierci swego ukochanego. Popo to sam ukochany, który wyruszył na wojnę z polecenia ojca Izty, aby udowodnić, że jest godzien jej ręki. Sława o jego wspaniałym zwycięstwie po drodze przemieniła się w plotkę o jego śmierci i w tej formie dotarła do ukochanej skutecznie zabijając w niej chęć do życia. Bogowie widząc wielką miłość Izty i Popo postanowili zamienić ich w wulkany. I tak Popo co jakiś czas przypomina, że czuwa nad spokojnym snem Izty, a najwytrwalsi wspinają się, niemalże po kolanach , przez jej kolana (najbardziej wymagająca część przejścia), brzuszek na szczyt zwany również El Pecho czyli pierś - zupełnie jak w Kingsajzie:-)

Izta nie jest typowym wulkanem. Cała atrakcja polega na tym, że nie wystarczy wejść na górę, trzeba wchodzić i schodzić parę razy. Szczyt pojawia się dopiero wtedy kiedy znika nadzieja na to, że ten maraton góra - dół kiedykolwiek się skończy. Najwyższy punkt jest na samym końcu i niestety nie jest spektakularnie najwyższy, co, na szczęście zupełnie nie wpływa na jakość tamtejszych widoków!

Decydując się na najbardziej ekonomiczną formę trekkingu (czytaj: bez przewodnika i z użyciem "transportu publicznego") trzeba pogodzić się z faktem, że mapy terenów górskich w Meksyku, na których można polegać nie istnieją. Kropka. Możesz mieć kompas, możesz mieć silnie rozwinięty zmysł orientacji, możesz mieć sokoli wzrok, żeby wypatrzyć te pomarańczowe lub zielone kropki na skałach, które szumnie nazywają szlakiem, ale map, z której będzie coś wynikało nie dostaniesz. Ale - jest też dobra informacja - wcale jej nie potrzebujesz! Oczywiście pod warunkiem, że dysponujesz dobrym opisem którędy iść i przy założeniu, że nie jest to Twoja pierwsza wyprawa w góry:-)

Ruszamy - zwarci, gotowi i spakowani o 7 rano w kierunku małego dworca autobusowego skąd odejżdżają autobusy do Choluli. Po drodze ostatnie zakupy... Płacąc cinco pesos para persona (5 peso na osobę) za bolletos nie omieszkaliśmy poinformować kierowcy, że chemy dalej na collectivo do San Nicholas de Los Ranchos- w góry:-) - tak jakby widać po nas nie było:-) Meksykanie są bardzo pomocni i chętnie wyrzucają nas z autobusu dokładnie tam gdzie byśmy chcieli. Cały sekret polega na tym, że trzeba wcześniej powiedzieć dokąd się zmierza - w myśl zasady wyartykuuj swoje pragnienia, a będzie Ci dane:-)
I tak, po niecałych 30 minutach, przejmuje nas kierowca collectivo jadący w stronę volcanos. Jedziemy zadowoleni, że tak nam dobrze idzie:-) Po godzinie jazdy przez wioski, których mieszkańcy mają na co dzień niesamowity widok na wulkany, którego niejeden by pozazdrościł, wysiadamy na głównym placu w... SANTIAGO XALITZINTLA. Mimo, że mądre księgi radzą wysiąść w SAN NICHOLAS miejscowy kierowca powiedział, że trzeba jechać dalej, do końca trasy... Nie będziemy polemizować - jak do końca to do końca... Według, z reguły pomocnej, strony internetowej www.summitpost.org po dojechaniu do San Nicholas de Los Ranchos mieliśmy być okrążeni przez miejscowych taksówkarzy, którzy, widząc, że my w góry, mieli nam zaoferować podwiezienie do La Joya - parkingu, z którego rozpoczyna się trekking. Cena miała być uzależniona od naszego poziomu hiszpańskiego i zdolności negocjacyjnych. Niestety, nie dane nam było wykazać się naszymi umiejętnościami - nikt nas nie chciał okrążyć. Pojawiło się mnóstwo wygłodniałych psów, mnożący się jak grzyby po deszczu pielgrzymi byli bardziej zainteresowani z czym by tu zjeść tacos, a taksówkarzy nie przybywało. Nie wiadomo czy przyczyną było to, że byliśmy w złej miejscowości czy też wszyscy taksówkarze zajmowali się akurat przewożeniem pielgrzymów. Fakt był taki, że czekaliśmy... Nie byliśmy sami....Obok nas odpoczywały grupy pielrzymów.

Jakimś cudem udało nam się wejść do drugiego z kolei collectivo. Pierwszy przystanek – tankowanie. Ale chwileczkę – gdzie jest stacja benzynowa? Czy stacja benzynowa jest konieczna do tankowania? Nie w Meksyku. Wygląda to tak. Pani sąsiadka wychodzi z wiadrem, pan kierowca zasysa wężyk i tak oto bak naszego busa zapełnia się benzyną:-) Magiczne:-)

Ruszamy ponownie. Lawirujemy między peregrinos, pniemy się krętą drogą, na której próżno szukać asfaltu, w stronę Izty. Byle do góry. W końcu jest, upragnione Paso de Cortes. Jesteśmy dokładnie między Iztą i Popo. Przy drodze znajduje się, wyglądający na niedawno wybudowany, budynek – siedziba parku, w której można jeszcze kupić wodę i coś słodkiego do jedzenia. Trzeba też wypełnić formularz i zapłacić za wstęp na teren parku. O wypożyczeniu sprzętu górskiego lub kupnie map nie ma mowy. Okolica wygląda tak jakby pierwszy raz na oczy widziała człowieka, który idzie się wspinać w góry!

Uwaga – dla tych co szukają pomysłu na własny biznes – jest to wymarzona nisza, góry piękne, a infrastruktura zerowa!

Nasze szanse na znalezienie taksówki, która zawiezie nas do La Joyi lub też nawet na złapanie stopa maleją z każdą sekundą. Musimy stanąć oko w oko z faktem, że kolejne dwie godziny przyjdzie nam iść zakurzoną drogą będąc cały czas tylko u podnóża gór. Piaszczyste 10 kilometrów, plecaki coraz cięższe, czas ucieka, słońce przesuwa się po nieboskłonie, a my nawet na dobrą sprawę nie zaczęliśmy trekkingu!

Ufff w końcu jest. Najpierw La Jollita – parking, na który można wjechać samochodem, a parę metrów dalej La Joya, miejsce, z którego zaczynamy naszą przygodę:-)

Jest godzina 14:00! Tłumów górołazów - brak.

Wchodzimy stromą ścieżką z prawej strony parkingu do góry, a potem jest dokładnie tak jak to opisał pan Michael Dozir w e booku polecanym poniżej. Najpierw godzina z lewej strony zbocza, przejście przez siodło numer jeden, gdzie ucinamy sobie pogawędkę z Manuelem – Hiszpanem mieszkającym na stałe w Kalifornii, który tak oto przyjemnie spędza sobie wakacje chodząc po meksykańskich górach. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że nasz znajomy ma 72 lata! Hmm pozazdrościć:-)

Kolejna godzina z prawej strony zbocza, gdzie w ekspresowym tempie mija nas grupa meksykańskich wojskowych. Siodło numer dwa. Znowu powrót na lewą stronę zbocza i kolejne 45 minut ucieka niepostrzeżenie. Siodło numer trzy z pięknym widkiem na Pico de Orizbę i znowu przejście na prawą stronę zbocza. Kolejna godzina to najbardziej stromy fragment podejścia. Resztką sił przekraczamy krawędź i Sokole Oko gdzieś kawałek w dole wypatruje refugio – srebrny mały blaszak – nasz hotel**** na dzisiejszą noc:-) Idziemy tak jak prowadzi ścieżka, bo Grupo de Los Cien jest dokładnie na szlaku. Gdy otwieramy drzwi wybija 18:00, Słońce mówi dobranoc i chowa się za horyzontem, a my mówimy dzień dobry zgromadzonym w refugio górołazom (w liczbie sześciu) i zamykamy za sobą drzwi tuż przed nosem Ciemności:-)


**************************************************************************************************************************
Informacje praktyczne i ciekawostki:

Tak właśnie wygląda pielgrzymka:
http://www.youtube.com/watch?v=KbFuExVR0HI&feature=related

Książki i opracowania, które trzeba przeczytać:

1) R.J.Secor Mexico's Volcanoes - a climbing guide
2) e book Climbing Iztaccihuatl - autor Michael Dozier na www.mexperience.com
3) wwww.summitpost.org

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
zwiedzili 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 173 wpisy173 4 komentarze4 508 zdjęć508 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
02.12.2010 - 01.01.2011
 
 
26.12.2008 - 27.12.2008