Puerto Escondido miało być rajem na ziemi, posthippisowskim miasteczkiem z ogromnymi falami dla surferów, ukrytym portem nad Atlantykiem....
No miało, ale nie było.
Miasteczko do małych nie należy. Rzeczywiście ma przepiękne plaże i jest ich parę także każdy znajdzie dla siebie coś odpowiedniego, ale.... no właśnie... wykąpaliśmy się za wszystkie czasy to prawda, ale brakuje tam "tego czegoś" co spowodowałoby, że chcielibyśmy tam wrócić. Upodobaliśmy sobie szczególnie plaże położoną około 20 minut pieszo od naszego hostelu. Plaża nazywa się Carrizalillo, prowadzi do niej mnóstwo stromych kamiennych schodów i jest chyba najspokojniejszą ze wszystkich plaż Puerto Escondido. Atlantyk wcina się w ląd tworząc małą zatoczkę, która idealnie nadaje się do pływania. Zupełnie nie wiadomo dlaczego - może te schody?? - ale ilość ludzi plażujących tam nie jest przytłaczająca, a bywaja godziny (szczególnie poranne) gdzie sztuki plażowe można policzyć na palcach dwóch rąk:-)
Temperatury pokazywały częst 30 stopni Celsjusza. Chciałoby się i to i tamto, ale tak naprawdę można było tylko pływać. I pić pyszne soki wyciskane ze świeżych owoców. I jeść papaję. I znowu pływać:-)