Szkoda, ale już czas wracać...Kto by się spodziewał, że Gwatemala tak bardzo nam się spodoba. Dwie noce i trzy niepełne dni to zdecydowanie za mało!
Spakowaliśmy się dzień wcześniej, więc dziś już tylko otwieramy oczka, myjemy ząbki i wsiadamy do taxi pana sąsiada, który zgodził się nas zawieźć na dworzec o cudownej godzinie 4:20:-)
Jesteśmy pierwszymi osobami w autobusie, ale zdecydowanie nie ostatnimi! Najważnieszą osobą w tym gwatemalskim pojeździe nie jest pan kierowca, choć oczywiście bez niego cała "impreza" nie doszłaby do skutku, ale pan drzwiowy, tzn. ten, który stoi przy drzwiach, wpuszcza i wypuszcza ludzi, otacza opieką bagaże, wykrzykuje dokąd to jedziemy i oczywiście pobiera stosowną opłatę. Taki portier, recepcjonista i marketingowiec w jednej osobie:-) Zatrzymujemy się we wszystkich miejscowościach po drodze. Ludzie wchodzą i wychodzą, a mała Indianka przycupniętam obok mnie w przejściu nie może od nas oderwać wzroku. Aż w kocu .... zasypia, w końcu ile można się patrzeć na białe twarze:-)
Autobus gwatemalski jest autobusem klasy turystycznej, a to oznacza, że z wielką ulgą przyjmuję widok przejścia granicznego i zupełnie nie interesuje mnie kiepski standard przygranicznych toalet. Szekspir, będac na moim miejscu, po czterech godzinach wertepowej jazdy krzyknął by pewnie: Kibelek, kibelek! Królestwo za kibelek!:-)
Tym razem jesteśmy jedynymi petentami znanego nam już przejścia granicznego. Mimo zapewnień sprzed trzech dni okazuje się, że za opuszczenie Gwatemali też musimy zapłacić! Znowu 5$ za osobę. Z naszej strony musi paść pytanie: czy to jest normalna procedura, czy tak powinno być, czy tak jest zawsze???? Przeciągłe, świdrujące spojrzenie posterunkowego granicznego krzyżuje się z szamańskim wzrokiem Wiedzącego Wszystko. Roziskrzona chwila ciszy trwa wieczność. My wiemy i on wie. Każde miejsce rządzi się swoimi zasadami....
Płacąc mamy tylko nadzieję, że może część z tych pieniędzy zostanie przeznaczoona na nowe ubikacje:-)!
Szybko wskakujemy do, czekającego na nas, autobusu. Jeszcze tylko pół godziny do La Tecnica - miejsca, z którego na drugą stronę lustra odpływają "lanchas".... Przejeżdżamy przez wioski i trudno nam uwierzyć w to co widzimy. Warunki życia przy granicy są zdecydowanie nie do pozazdroszczenia. W Europie prawdopodobnie standard życia zwierząt hodowlanych jest wyższy niż tych ludzi. Tak łatwo przychodzi nam niedocenianie tego co mamy i wymyślanie sobie problemów podczas gdy w tym samym czasie inni ludzie nie mając jednej dziesiątej tego co my ( i nie mówię tu tylko o dobrach materialnych) po prostu są i kroczą swoją drogą do szczęścia....
Przepłynięcie łódką z La Tecniki d Frontera Corozal to już niecałe 10 minut. Na brzeguco chwila zaczepiają nas taksówkarze oferując podwiezienie. Im dalej od rzeki tym oferowana cena niższa. Jest godzina 10:00. Taksówkarz, którego ofertę decydujemy się przyjąć mówi, że o 11 jedzie ostatnio bus w kierunku Comitan. Pół godziny zajmują nam formalności przygraniczne. Dostajemy nowe druczki do wypełnienia, nową pieczątke i polecenie zapłaty 180 peso na osobę na lotnisku. A niech Wam będzie - Gwatemala zdecydowanie bya tego warta!
Szybciutko wskakujemy do taksówki, żeby zdążyć do Crucero Corozal. Tylko tamtędy, główną drogą, jadą collectivos jadące w stronę Comitan. Na mapie wygląda to niesamowicie. Droga prowadzi przez dżunglę Lakandońską. Z jednej strony ona, z drugiej granica. Wszystkie collectivos jadące tędy zmierzają do Benemerito de Las Americas, Małego miasteczka przy granicy. Przy okazji tak nazywa się też prezydenta Meksyku (1858-1872) Benito Juareza. Dla niektórych jest to przystanek końcowy dla innych tylko przerwa na papierosa. Jedną z cekawostek jest to, że w stanie Chiapas istnieją trzy przejścia graniczne z Gwatemalą. Jedno, znane nam już, Frontera Corozal – La Tecnica, drugie właśnie Benemerito de las Americas – Sayaxche i trzecie El Naranjo – La Palma. To użyte przez nas jest najbardziej popularne z tego prostego powodu, że tylko w tym miejscu „przwoźnicy rzeczni” oferują regularne kursy na drugą stronę. Nawet jeżeli podróżujecie sami przez Frontera Corozal przewija się tyle turystów, że prędzej czy później na pewno zbierze się grupa i będziecie musieli zapłacić tylko za jeden bilet. Pozostałe dwa przejścia niosą ze sobą ryzyko, że przez cały dzień nikt inny się nie pojawi i trzeba będzie zapłacić za wynajęcie całej łodki... Opcja dla bogaczy:-) No i dla tych zorganizowanych, bo w pozostałych dwóch miejscach nie ma gdzie dostać stempelka potwierdzającego przejście granicy, więc trzeba go sobie załatwić wcześniej!
Benemerito de Las Americas podobno nie jest za ciekawe. Bliskość granicy i w zasadzie brak turystów powoduje, że alternatywnym sposobem zarobku jest tu przemyt narkotyków. Tak piszą, ile w tym prawdy – nie wiemy.
Po 15 minutowej przerwie ruszamy dalej Carreterą Fronteriza czyli drogą przygraniczną.
W latach 70-tych kiedy oprócz osiedlających się tutaj potomków Majów pojawili się również potentaci naftowi z pobliskiego Tabasco wzięto się za infrastrukturę drogową. Dziś całą trasę od Palenque do Comitan można pokonać piękną asfaltową szosą, która na odcinku za Benemerito (jadąc w stronę Comitan) obfituje w duże ilości zakrętów.
Z przykrością musimy stwierdzić, że z drugiej co do wielkości dżungli w tym rejonie świata pozostało dużo mniej niż się spodziewaliśmy.
Selva Lacandona w czasach konkwisty zamieszkiwana była przez Majów, którzy swoją główną siedzibę mieli na nad jeziorem Lacan Tum – w języku Majów „wielki kamień” (obecnie jest to jezioro Miramar). Pierwotnie dżungla zajmowała teren 1,8 milnona hektarów z czego w latach 1860 – 1960 wycięto 665 tysięcy czyli 1/3!!!
W latach 70-tych rząd meksykański wydzielił na tym terenie Reserva Integral de la Biosfera Monte Azules o powierzchni około 331 tysięcy hektarów, żeby chronić choć małą część tego co pozostało....
We wrześniu 2010 stan Chiapas nawiedziły ulewy co skończyło się wielkimi powodziami...
A kto kazał wycinać???
Po kolejnych czterech godzinach jazdy jesteśmy na skrzyżowaniu głównej drogi z drogą w dół do Las Nubes. Tu wysiadamy i mamy zamiar czekać na kolejne collectivo, który zawiezie nas ostatnie 12 km w dół. Jest godzina 15:00.....
Siedzimy na prowizorycznym przystanku. Niedaleko nas – los vaqueros – meksykańscy kowboje:-) Obgadują ważne sprawy. Za chwilę jeden z nich – ten co najbardziej wygląda na miejscowego pana na włościach – pas z klamrą, ten charakterystyczny kapelusz, o którym właśnie teraz myślicie, dżinsy – pyta czy jedziemy do Las Nubes. Hmm wiadomo, że jedziemy – nie myśli chyba, że to skrzyżowaie jest naszym miescem docelowym?:-) No bo jest miejsce – wskakujcie! - Wskakujemy, nie tak zwinnie jak krówki i byczki, które z reguły zajmują to honorowe miejsce na pace auta do przewożenia bydła, ale w końcu robimy to pierwszy raz, więc trzeba nam wybaczyć. Z uchylonego okna kierowcy rozlega się głośna, meksykańska muzyka, wiatr hula nam we włosach, a ślady ostatniej bytności krówek wyznaczają miejsca, gdzie najlepiej nie stać. Pan kierowca wykazując ogromną troskę co jakiś czas zatrzymuje się, żeby odbyć z nami przyjazną pogawędkę. A skąd, a dokąd, a w jakim celu, a jak??? W końcu dojeżdżamy. Wielkie, szczupłe, długouche krowy przyglądają się nam zdziwione. Jedna z nich dostąpi teraz wątpliwego zaszczytu i uda się w swoją ostatnią podróż..... My wysiadamy. Trudno nam odejść. Nasi nowi znajomi proponują i piwo i jedzenie i miłą pogawędkę. Mimo pewnych braków językowych następuje bardzo przyjemna starcie dwóch światów, zaczynamy od papieża kończymy na homoseksualistach, pojawia się temat rodziny i dzieci kończymy na właściwościach viagry:-) Niesamowici ludzie, którzy okazując swój podziw i szacunek tylko z tego powodu, że my, z tak daleka, jesteśmy zainteresowani ich częścią Meksyku, chcieliśmy pokonać tyle kilometrów, żeby zobaczyć, dotknąć, poczuć, a oni w zamian, bedąc dumnymi ze swojej ojczyzny chcą nam przedstawić siebie z jak najlepszej strony i pozostawić miłe wspomnienia... Co im się zresztą jak najbardziej udaje!:-) To był właśnie ten Meksyk, który gdzieś tam istnieje tylko czasami trzeba się głębiej zanurzyć, żeby do niego dotrzeć:-)
*********************************************************************************
Koszty:
przejazd taksówką z hotelu we Flores na dworzec autobusowy w Santa Elena 50 quetzali
bilet na autobus z Santa Elena do La Tecnica 75 quetzali/os.
opłata na przejściu granicznym w Gwatemali 5$ na osobę
przepłynięcie łódką z La Tekniki do Frontera Corozal 25 quetzali/os.
taksówka z Frontera Corozal do Crucero Corozal (około 15km) 25 peso
collectivo z Crucero Corozal do skrzyżowania przy zjeździe do Las Nubes 180 peso/os.