Mexico City jest zbyt chaotyczne, żeby uznać je za miejsce, w którym można odpocząć....
7 rano ruszamy na podbój Teotihuacanu - jednego z bardziej znanych stanowisk archeologicznych Meksyku.
Wysiadamy na stacji metra, która nazywa się Autobuses de Norte. Tym sposobem docieramy na Północny Dworzec Autobusowy. Na lewo, na samym końcu hali, znajduje się gate numer 8 - stąd właśnie odjeżdżają autobusy zwane PIRAMIDES. Wiadomo dokąd:-)
Przejażdżka trwa godzinę co pozwala nam być w Teotihuacan przed wycieczkami autokarowymi i przed ... żarem lejącym się z nieba.
W sam raz żeby wskrobać się na górę, popodziwiać widoki i zaczerpnąć energię z Piramidy Słońca. O godzinie 12 zaczyna być tak gorąco, że marzymy tylko o klimatyzowanej kawiarni i lodach w pucharku. Nie ma za bardzo gdzie znaleźć cienia, wszędzie tyko opuncje, piramidy, turyści w wielkich kapeluszach i sprzedawcy pamiątek...
Miejsce, gdzie narodzili się bogowie robi niesamowite wrażenie, trudno sobie wyobrazić co czuli ludzie widząc to miejsce w pełnym rozkwicie setki lat temu....
Popołudnie mija nam na przeciskaniu się przez zwariowany tłum spędzający czas na głównym placu stolicy - Zocalo. Jak wynika ze zdjęcia poniżej WC też tam był, ale jakoś na niego nie wpadliśmy:-) Wpadliśmy za to na, ulokowanego niezbyt szczęśliwe nieopodal przenośnych, niebieskich ubikacji, szamana. Kolejka była za potrzebą, ale paradoksalnie nie tą pierwszą i nie do ubikacji. W zamian za niewielki datek szaman odprawiał swoje "czary", okadzając, odmawiając modły i opukując chętnych... I to wszystko w minimalnej odległości od drzwi stołecznej katedry:-) Ot przenikanie się wierzeń!